Dlaczego tak chętnie stołujemy się na mieście? vol.2, czyli dlaczego zdrada tak bardzo zakorzeniła się w ludziach w XXI w.


    

Cztery lata temu popełniłam tekst pt.: „Dlaczego tak chętnie stołujemy się na mieście?”, dziś po paru latach, mając zebrany znacznie większy bagaż doświadczeń chce wrócić do tego tematu.

Ostatni wpis był krótki, jedynie nakreślał problem z jakim zmagają się mężczyźni i kobiety w XXI wieku. Dlaczego tak jest? Dlaczego zdrada tak bardzo zakorzeniła się w nas? Nie znam dokładnej odpowiedzi, może tylko fakt, że wszystkiego jest po prostu za dużo, za dużo dookoła nas pokus, niestety dzięki łatwemu dostępowi do Internetu. Pornografia, Tinder, Facebook, Instagram, Snapchat, sponsorskie stronki., teledyski i filmy przesiąknięte seksem. Każdemu się podoba, każdy ogląda i nikt nie widzi problemu. Ja też nie widziałam.

Do momentu, aż wszystko zrobiło się „incognito”, do momentu, że osoba popełniająca zdradę stała się bezkarna. I mówię tu zarówno o kobietach, jak i o mężczyznach. W każdym z nas budzi się niepochamowana chęć spróbowania czegoś nowego, czegoś czego nie otrzymamy w domu, a żeby to dostać musimy wyjść na miasto.

Przez lata byłam naocznym świadkiem zdrad, byłam tą z którą zdradzali lub mnie zdradzano.  Widziałam jak moje koleżanki całują się z innymi mężczyznami, bo wypiły jeden kieliszek za dużo, jak wiedziały, gdzie się obrócić, z kim się umówić, żeby zaczerpnąć z tego korzyści, by potem wrócić do domu i wtulić się w kochającego, pracującego chłopaka. Widziałam i słyszałam moich kolegów, którzy mieli jedną dziewczynę od poniedziałku do czwartku, a na weekend mieli inną, a potem bez żadnych skrupułów wracali do ukochanej kobiety, która oddałaby za nich życie. Ze mną zdradzali, jak to mówią, jeśli pokaże Wam moją skrzynkę odbiorczą, to wszyscy będziecie singlami. Mnie zdradzali, okrutnie i boleśnie, żeby potem obrócić wszystko przeciwko mnie.

Krótko mówiąc, szczerze? Mnie osobiście, nie chciałoby się. Nie chciałoby mi się tak kłamać, bo te wszystkie kłamstwa trzeba by było zapamiętać, a mi po prostu się nie chcę. Mężczyzna, z którego już się dawno wyleczyłam, który spędzał mi sen z powiek przez dwa lata – nagle wrócił.  Ale tym razem, nie ma już do czego, bo ja swój Dzień Niepodległości dotyczący jego osoby już dawno przeżyłam, ale najwidoczniej On nie. On, który ma dziewczynę od blisko roku i podobno jest w szczęśliwym związku, wrócił wypisując do mnie bzdury, prosząc o spotkanie i wysyłając swoje mało odpowiednie zdjęcia. Jakie to śmieszne. Kontaktował się ze mną przez dwa tygodnie, dzień w dzień, dzień w dzień, żeby nagle urwać kontakt – dlaczego? A dlatego, że pojechał na romantyczny wyjazd z nią. I jasne, możecie teraz mówić, po co mu odpisywałaś? Hm… może dlatego, że myślałam, że się zmienił? Że po prostu mnie przeprosi i będę miała spokój? Żal mi tej dziewczyny, okropnie mi jej żal, bo on już zawsze taki będzie, aż w końcu ona otworzy oczy.

Żal mi wszystkich osób, które zostały zranione, które zostały zdradzone. To największe skurwysyństwo, jakie można wyrządzić drugiej osobie, kłamstwa i zdrada. Ostatnia osoba, z którą się spotykałam robiła to hobbistycznie. Zdrada była i jest dla niego na porządku dziennym. Pogubił się w swoich kłamstwach, a kiedy wszystko wyszło na jaw, po prostu się wyparł, oskarżając wszystkich dookoła, że są chorzy psychicznie. Jak można skwitować osobę, która przez dwa lata notorycznie zdradza swoją partnerkę? Osoba dojrzała, doświadczona przez życie, ba też zdradzona. Na palcach jednej ręki nie zliczę, ile kobiet obrócił przez te dwa lata. Ale to nie wszystko. Wiecie co jest jeszcze większym skurwysyństwem? Danie drugiej osobie nadziei. Bo jakby w porządku, jeśli obie strony zgadzają się na jednorazową akcje, robią swoje i wychodzą – ok.  Nie jest ok, w momencie, kiedy robisz sieczkę w głowie kolejnej i kolejnej osobie, wzbudzasz w nich uczucie, manipulujesz do tego stopnia, że chcą oddać dla Ciebie życie, a potem bezceremonialnie je zostawiasz i wracasz, jak gdyby nigdy nic do swojej „stałej partnerki”. To skurwysyństwo w najczystszej postaci. Jakakolwiek skrucha, jakakolwiek szansa na poprawę – nada. Tylko utrzymanie przekonania, że to wina wszystkich, tylko nie jego. To przykre, strasznie przykre. Bo nie wiem, naprawdę nie wiem, jak można spojrzeć na siebie w lustrze, żeby się nie porzygać. Jak można patrzeć w oczy kobiety, którą podobno się kocha bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia?

 

Pozostawię Wam odpowiedzi na te pytania. Naprawdę bardzo bym chciała wiedzieć, dlaczego szukamy tylu atrakcji? Dlaczego nie potrafimy ze sobą rozmawiać? Dlaczego jak coś się psuje to wyrzucamy to do kosza, zamiast naprawiać? Dlaczego to wszystko sprowadza się do jednego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywołana do odpowiedzi

W końcu. miłość.

Karma (NIE) wraca