Ja i moje naiwne przyjaciółki
Ja i moje przyjaciółki „kurwy”. Cykl o wiele bardziej
złożony, niż sam tytuł – ale powoli, zacznijmy fragmentem piosenki, wokalistki,
artystki, kobiety, zranionej, mądrej i pięknej.
„To nie była twoja wina, ani moja
To była wina monotonii
Nigdy nic nie powiedziałam, ale to mnie bolało
Wiedziałam, że to się stanie
Ty w swoich sprawach,
ja robię to samo
Zawsze szukam rozgłosu
Zapomniałeś, kim
byliśmy
A najgorsze jest to,
że
Jesteś zdystansowana,
a to napawa mnie niepokojem
Nie dałeś nawet połowy, ale wiem, że dałam więcej niż ty
Biegałam dla kogoś,
kto nawet dla mnie nie szedł
Ta miłość nie umarła, ale szaleje
Nie ma już tego, co było
Mówię ci szczerze
Jesteś zimny jak Boże Narodzenie
Lepiej, żeby to już się skończyło
Nie powtarzaj mi więcej, że już to widziałam
Że cię kocham, ale siebie kocham bardziej
To konieczne pożegnanie
To, co kiedyś było niesamowite, stało się rutyną
Twoje usta wcale mi
nie smakują
Teraz jest odwrotnie,
a najgorsze jest to, że...”
To fragment nowego utworu Shakiry, która może być
sztandarowym przykładem, jak z zimną krwią poradzić sobie ze zdradą, odejściem
i zemstą – bo przecież ona zawsze najlepiej smakuje na zimno.
Ale o tym przeczytajcie sobie w Internecie.
I chociaż planowałam, że ten wpis będzie zupełnie inny, o
zupełnie innym wydźwięku, to znów muszę wrócić do korzeni mojej „twórczości”.
Bo po raz kolejny uwierzyłam w szczęście i na głos
powiedziałam „jestem szczęśliwa”. W tym momencie wszystko rozleciało się, jak
domek z kart. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że to cierpienie jest coś wartę,
że przyniesie mi prawdziwą radość, że kiedyś „coś” co ujrzy światło dzienne
przyniesie mi ulgę, długo wyczekiwaną, jak narodziny dziecka – ulgę.
Wielokrotnie powtarzałam, że wolałabym być ślepa i głupia, a
no i jeszcze głucha. Wolałabym nie widzieć, nie słyszeć i nie wiedzieć.
Niestety, ze względu na to, że jestem osobą wysoko wrażliwą, a moje życiowe
sukcesy i porażki ukształtowały mnie w ten, a nie inny sposób, coraz ciężej
jest mi żyć w społeczeństwie tak zamkniętym na empatię. Wśród ludzi, którym
przyjemność sprawia krzywda innych i którzy rzucają kłamstwami, jak
rękawiczkami zimą.
Ostatni raz. Bo pierwszy od lat posunęłam się do rzeczy,
która mogłaby zmienić wszystko, przez człowieka, którego serce było dla mnie
wszystkim.
Co tym razem nie zagrało?
- z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to drugie podejście to
moja wina. Ale czy można winić osobę, która chciała wiedzieć na czym stoi?
Którą męczyło życie pomiędzy, która traciła siły z dnia na dzień, z tygodnia na
tydzień, z miesiąca na miesiąc? Która była, jak worek do bicia i „śmietnik” na
całe zło, które działo się wokół?
Czy mogę uczciwie stanąć przed lustrem i powiedzieć, że
jestem bez winy? Nie, oczywiście, że nie.
Co więc mogę sobie zarzucić?
- naiwność.
Naiwność, pomimo tysiąca czerwonych lampek, z każdej możliwej
strony. Naiwność, że tym razem będzie
inaczej, że dam rade za nas dwoje. Przepraszam, nie dałam.
W obliczu faktu, że za każdym razem kiedy zamykałam oczy
widziałam inną kobietę obok niego. Widziałam naiwne gówniary, którym też
obiecywał miłość do grobowej deski, kobiety, które myślały, że jest im wierny,
człowieka, który nadal żyje w nieświadomości, tylko dlatego, że milczę. I oni
wszyscy żyją dalej, bo nie wiedzą – a ja się zastanawiam, czy może powinnam
przerwać milczenie?
Tak wiele kłamstw, tak wiele obietnic, rutyna, nerwy, miłość,
szczęście, pomoc, zdrada, płacz, krzyk, jego ramiona, które miały być domem –
gdybym miała zrobić sobie listę „za i przeciw”, to wynik pewnie byłby równy.
To nie była moja wina. Ja walczyłam, tak długo, jak starczało
mi sił.
Kiedy zaczęłam układać sobie życie po swojemu, kiedy zaczęłam
myśleć w inny sposób, kiedy pozwoliłam sobie na myślenie tylko O SOBIE, po
prostu wziął to wszystko w dłonie, zgniótł i wyrzucił do ledwo tlącego się
ognia w kominku.
Nigdy Cię nie zostawię – a jednak, zostawiasz mnie, który to
już raz?
Najgorsze w tym jest myślenie, jak bardzo jestem
bezużyteczna, że człowiek, który nie jest wzorem cnót i prawości nadal Cię nie
chce. Diabeł w ludzkiej skórze, tak mówią.
Bardzo mała grupa osób zna go, od tej drugiej strony – czy
prawdziwej? Tego nie wiem, bo może to ja znam jedną z masek, które tak zaciekle
ubierał. Chociaż podobno znam go najlepiej ze wszystkich i z tym całym bagażem
go akceptuje, jako jedna z nielicznych osób – jestem za mało wystarczająca.
Czy kiedyś to zrozumie? Tego nie wiem i pewnie nigdy się nie
dowiem, bo mam szczerą nadzieję, że ucieknę, że się wyrwę, że zapomnę… ale boje
się. Boje się, zapomnieć.
Dlaczego mam taki strach? To proste, dwa słowa, które tak
często rzucamy na wiatr – bo go kocham. Kocham, tak, że aż boli. Nigdy nie myślałam, że dam radę
kogoś tak kochać, tak akceptować, ze wszystkimi wadami, mankamentami – nie za
coś, a pomimo czegoś. Jego ramiona były dla mnie, jak dom, którego nigdy nie
czułam, jego słowa – choć często zbyt głośne – były dla mnie ukojeniem. Jego
uśmiech, który zawsze rozbrajał mnie na kawałki. Te docinki i żarty, które
rozumieliśmy tylko my. Te kłótnie, które rozumieliśmy tylko my. Jego dłonie, w
których topiłam swoją twarz. Jego… i mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.
Nigdy nie będę wstanie przekazać, jak bardzo go kocham. Boje się, cholernie się
boję, że kiedyś umrę z miłością do niego. Ale nie teraz, za kilkadziesiąt lat –
kiedy będę miała już swoje dzieci i wnuki, z mężem, który obok mnie będzie
siedział w fotelu. W wieku, mam nadzieję, że chociaż 70 lat. Boje się, że
nadejdzie moment, w którym będę odchodzić z tego świata – a przed oczami, zobaczę
jego twarz.
I będę żałować, tej niewykorzystanej szansy, bo tylko z nim
byłam naprawdę szczęśliwa.
Tak, bardzo go kocham.
I płaczę, kiedy piszę to zdanie.
Boże, jak chciałabym wiedzieć – JAK? Jak mi to zrobił? I co
mam teraz robić? Umiem żyć bez niego, już tak żyłam. Ale czy nadal potrafię?
- Nie wiem, nie wiem czy chce się tego dowiedzieć.
Straciłam wszystko, a historia (coś jest cholernie niepojęte)
zatoczyła koło.
Nikt mnie nie uprzedził, że chcąc bliżej słońca, tak bardzo
się sparzę. Nikt mnie nie uprzedził, że chcąc poprawy nastąpi pogorszenie. Nikt
mnie nie ostrzegł, że przez chorobę można pozbyć się wszystkiego, co budowało
się miesiącami. Nikt nie mówił, że będzie tak cholernie boleć.
Chciałabym opisać co czuje w środku, ale nie umiem. Chciałabym
wiedzieć, jakich słów użyć, żeby wyrazić mój wstyd, rozgoryczenie i smutek.
Chciałabym znaleźć lek, który pomoże mi i innym, którzy
codziennie zmagają się z tym samym bólem.
A czemu o tym pisze? Bo to forma terapii, bo może jak w końcu
zaczniemy na głos mówić o naszych uczuciach, to nikt nie będzie chciał się
zabijać.
Komentarze
Prześlij komentarz