Długo wyczekiwana niepodległość

 

 

 

Długo mnie tutaj nie było. Może trochę za długo. 

Przez kilka miesięcy wydarzyło się u mnie więcej, niż u innych przez dekadę.

 

Czy to źle? 

A może to dobrze?

 

W listopadzie, pewnego wtorku wszystko się zmieniło. Jak za pstryknięciem palca wszystko zniknęło, a moje myślenie przestawiło się o 180 stopni. Uczucia wygasły, coś we mnie umarło albo pękło. Pojawiło się coś nowego, dającego nadzieję i ukojenie – wszystko zaczęło nabierać sensu. 

 

Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że tamtej mnie już nie ma. Tamtej łkającej za uczuciami, wciąż nieszczęśliwej, przejmującej się wszystkim i wszystkimi Ilony – już nie ma. 

Teraz zmuszam się do płaczu, żeby dać upust emocjom, a i tak zdarza się to bardzo rzadko, najczęściej “w te dni”.

 

Nie szukam, nie gonię, nie ścigam się z samą sobą. Nie interesuje mnie co dzieję się u innych, nie zabiegam o obecność, jasno i klarownie, bez zahamowań mówię wprost, co mi nie pasuje i doskonale zdaje sobie sprawę, że innym to przeszkadza. Ale jest okej. Takie podejście bardzo łatwo i szybko weryfikuje ludzi, których masz wokół siebie.

 

Tak naprawdę chciałabym spędzać czas maksymalnie z dwoma lub trzema osobami. Więcej osób nie muszę i często nie chce widzieć – to zaczęło nie pasować innym. Jak to nie można przyjść do Ilony? Jak to się nie odzywasz? Jak to nie pyta co u nas słychać? 

A czy ktoś kiedyś pytał co u mnie?

 

– Nikt nie pytał.

 

Nikt nie pytał, bo kto miał pytać? I czemu miał pytać? Nie ma w moim otoczeniu drugiej takiej osoby jak ja, która wyczuwa złe emocje na kilometr. Przepraszam – jest jedna, która będąc 400 km ode mnie bez żadnych wyraźnych znaków zauważyła, że coś jest nie tak. Innym jest trudno, bo przecież nie chwalisz się tym, że o 5 rano nie śpisz i zawalasz się myślami. Właściwie mało co śpisz, po prostu żyjesz.

 

Tak długo zbierałam się, żeby coś napisać. Właściwie nie wiem dlaczego, bo przecież nie jest źle. Jest zdecydowanie lepiej niż było. Moja samoocena wzrosła, samoakceptacja, pewność siebie. Chyba nigdy wcześniej nie chodziłam z tak podniesioną głową. 

 

Może to dlatego, żeby było zbyt dobrze?

 

No i co, no i ludziom to też przeszkadza. Ale na szczęście nic mnie to nie obchodzi. Kiedyś martwiłam się tym co myślą ludzie, jak reagują na moje relacje, zdjęcia posty. Teraz wszystko robię dla siebie i zdecydowanie gdzieś mam ocenę innych. Bo ludzie gadali, gadają i będą gadać za Twoimi plecami, czegokolwiek byś nie zrobił. Chciałabym, żeby zostało tak na zdecydowanie dłużej. Dupa boli? Ma boleć. Najbardziej śmieszą mnie zawsze plotki na mój temat, które oczywiście dochodzą do mnie w mgnieniu oka, bo jestem jedną z najlepiej poinformowanych osób w mieście (śmiech). Irytuje mnie jedynie hipokryzja. Hipokryzja “znajomych”, którzy w życiu zrobili lub robią o wiele gorsze rzeczy ode mnie, ale są pierwsi do oceniania. Zastanawiam się wtedy, jak dużą wyobraźnie mogą mieć jednostki ludzkie spacerujące po okolicznych chodnikach i jak nudne mają życie, że tak bardzo interesuje ich moje. Tak bardzo, że wchodzą mi do łóżka, szafy, portfela, lodówki i niedługo wejdą w opakowanie po tamponach. 

Zapraszam, ale najpierw wejdźcie w moje buty (a mam ich sporo) i przejdźcie chociaż parę metrów, wtedy porozmawiamy o Waszej ocenie mojego życia.


Nie ma czegoś takiego, jak przyjaźń. Są tylko znajome twarze. Tego też się nauczyłam przez ostatnich parę miesięcy. Myślę, że nie istnieje coś takiego, jak zaufanie - ufam tylko sobie. Jesteś przyjacielem tylko jak czegoś potrzebują.

 

Brutalne prawda? Ale tak trzeba żyć, Nie emanując dobrocią i pomocą na prawo i lewo. Teraz bardziej ze mnie Cruella De Mon, niż Matka Teresa, ale czy mi to przeszkadza? Raczej nie. 

 

Mam co chce, owijam sobie wokół palca tych, których chce i niczego mi nie brakuje. 

 

Teraz to raczej ja się śmieje, jeśli ktoś pomyśli, że chodzi mi o coś więcej niż fizyczność. Chociaż ja w przeciwieństwie do innych znanych mi przypadków nikogo nie krzywdzę, nie chce krzywdzić. Nie robię nikomu przykrości, nie obiecuje miłości, jestem obojętna. Skupiam się tylko na sobie. Oczywiście, gdzieś jeszcze tlą się pokłady nadmiernych emocji, ale potrafię sobie z nimi poradzić.

 

Jestem z siebie dumna i to mi wystarczy, nikt inny nie musi.

 

Dla jasności – to nie jest tak, że nie chcę więcej kochać, broń Boże. Chcę, ale na własnych zasadach. Najświeższych przykład, z przed kilkunastu godzin, doznałam innego rodzaju smutku, czy przykrości, bo skończyło się coś nie z mojej, nie z jego winy, a tylko dlatego, że w życiu musimy dokonywać wyborów. Czasami decyduje za nas praca, kontrakty, to czym się zajmujemy i nie mamy na to wpływu.

 

Pozostaje nam się cieszyć, że mogliśmy się poznać i dobrze się razem bawić.

 

Cholerka, jak się nad tym zastanowić, to z tego co napisałam wychodzi, że stałam się niezłą suką. Może i tak. Wiadomo, że nie dla wszystkich i nie w każdej sytuacji. Ale pomyślcie przez chwilę – czy szanowanie swoich emocji, zdrowia, stawianie siebie na pierwszym miejscu i posiadanie swojego zdania, to coś złego?

 

A jak do tego doszło i skąd wzięła się ta diametralna zmiana?

 

Cóż, szczegóły pozostaną moją słodko-gorzką tajemnicą. Ale pewnie widzieliście taki trend albo chociaż o nim słyszeliście: “to zakończy się ślubem lub najboleśniejszym rozstaniem”. Ja wybrałam bramkę numer dwa. Dwa razy. W ten sam sposób. Dlatego stało się. Katharsis. Dzień niepodległości. 

Ale co najważniejsze, nie ma we mnie złości i żalu, chęci zemsty. Jest spokój, emocjonalny spokój i wyrachowanie.

 

Czy można nazwać to szczęściem? Nie wiem.

Może, kiedy ubierzesz moje szpilki to odpowiesz mi na to pytanie.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywołana do odpowiedzi

W końcu. miłość.

Karma (NIE) wraca