ćma barowa

Och, kto by się spodziewał, że zacznę pisać owego bloga. Nie łudźcie się, rozpoczynam ten proceder z czysto błahych powodów- matura. Zamierzam poprawić swoje zdolnosci pisarskie. Nie krytykujcie za brak litery "ś", ponieważ klawiatura lubi płatać mi figle.
Zdarzenia minionych lat, a także przyszłosć nadchodząca coraz to szybciej dziwnym trafem staje się swoistym rodzajem kopa w dupę, zamierzałam pisać sensownie, jak zwykle się nie uda, nigdy się nie udaje, kiedy próbuje pisać cos poważnie i od siebie. Każdy z nas na wszelkich forach dla swoich przyjaciół, znajomych, ziomków itp. potrafi być psychologiem-psychiatrą i pisać im kurwa, tak kurwa, długie wypracowania dotyczące życia i błędów, głównie wytykamy błędy innym niż sobie, ale cóż jaki kraj taki obyczaj. Nie zrozumcie mnie źle, sama tak robię, ileż to było długich jak noc rozważań, wypracowań. Z biegiem lat uswiadomiłam sobie, że nic z tego co napisałam nie powtórzyłabym w realu, to pewnie kwestia pamięci, ale bądźmy szczerzy wszystko łatwiej napisać niż powiedzieć. Dlatego będę pisać!
Pierwszy wpis nie powinien być o niczym konkretnym, jednakże czemu taki tytuł?
 Cóż, miniony weekend nie różnił się niczym od tych, które przeżywałam, PRZEŻYWAŁAM, od 3 lat. W głowie morza szum, ptaków spiew i osiągnięcnie dna. Ubrana od góry do dołu w mój ukochany, jakże wesoły, czarny kolor (do kompletu doszedł również kolor moich włosów- kontrastu w moim wyglądzie aktualnie nie ma) myslałam, że poczuje się jak dawniej, chociaż raz, tak się zapowiadało. Każdy kieliszek, szklanka opróżniona do dna. Impreza zapowiadała się zacnie, z moimi towarzyszami do picia, pewnym krokiem ruszyłysmy na parkiet. Niestety. Myliłam się co do tej pięknie zapowiadającej się nocy. Nie będę przytaczała całej historii, nazwisk i tym podobnych faktów, żeby nikogo nie upokorzyć. Mimo wszystko, wydarzenia, które za moment wam przybliże skłoniły mnie do zadania sobie jednego pytania- czy ludzie martwią się o swoje sumienie? Wracając do historii tej imprezy-moja koleżanka, BYŁA już koleżanka, w swietnym stylu zepsuła mi mi mój dobry humor. Całą noc szukałam epitetu, którym mogłabym ją okreslić, jednak sam termin "szmata" mi nie wystarczał. Nie wiem jak okreslić "koleżankę", która przychodzi na imprezę z mężczyznami odgrywającymi niegdys ważną rolę w moim życiu. Ten fakt nie był by dla mnie tragiczny, pewnie nawet by mnie nie ruszył, każdy może robić co chce i tak jak już wspomniałam "kiedys odgrywali, ale no kurwa zniesć nie mogłam, kiedy smiała mi się w twarz wisząc jednemu z nich na szyi, nie mówiąc mi nawet "czesć". Wychodzę troszkę na hipokrytkę, sama tak myslę, jednak nie toleruje takiego zachowania, wbrew pozorom jestem bardzo wrażliwa, naprawdę, chociaż twarda ze mnie baba. Mysliscie pewnie, że wytargałam dziołchę za kłaki? Nie. Postanowiłam być ponad to. Nie użyłam, żadnego brzydkiego terminu na jej temat. Co jej nie wygarnęłam, to teraz napisałam. W każdym razie poczułam się, w swoim stroju i nastroju jak ta ćma barowa.
Taka krótka historyjka do poduszki ode mnie.
Pozostawię was dzis z pytaniem o wasze sumienie, czy warto mieć je czyste (?)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wywołana do odpowiedzi

W końcu. miłość.

Karma (NIE) wraca